Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Basia Misiaczowa z miasteczka SZCZECIN. Mam przejechane 7973.98 kilometrów w tym 1275.18 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiaczowa.bikestats.pl

  • Wpisy archiwalne w kategorii

    Moje rekordy: 150-250

    Dystans całkowity:655.50 km (w terenie 72.00 km; 10.98%)
    Czas w ruchu:28:15
    Średnia prędkość:18.31 km/h
    Maksymalna prędkość:39.00 km/h
    Suma kalorii:8654 kcal
    Liczba aktywności:4
    Średnio na aktywność:163.88 km i 9h 25m
    Więcej statystyk
    Dane wyjazdu:
    153.84 km 20.00 km teren
    08:16 h 18.61 km/h:
    Maks. pr.:35.00 km/h
    Temperatura:22.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Podjazdy: m
    Kalorie: 2999 kcal

    Kryptonim akcji: "Przygarnij Małgosię". Cel: Torgelow i Ueckermuende.

    Poniedziałek, 10 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 0

    :)
    Relacja tradycyjnie u Misiacza



    Dane wyjazdu:
    203.36 km 7.00 km teren
    10:52 h 18.71 km/h:
    Maks. pr.:39.00 km/h
    Temperatura:26.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Podjazdy: m
    Kalorie: kcal

    Mój życiowy rekord dzienny - 203 km po Niemczech z Misiaczem!

    Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 9

    Pokonałam kolejną barierę dystansu, łącząc to jednocześnie z fajną wycieczką z Misiaczem po przygranicznej Meklemburgii.
    Reportaż o tym, jak zmagaliśmy się przy okazji z pogodą będzie jak zwykle do przeczytania u Misiacza.


    Przybliżona trasa wyprawy:


    Dane wyjazdu:
    160.00 km 30.00 km teren
    09:07 h 17.55 km/h:
    Maks. pr.:38.00 km/h
    Temperatura:11.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Podjazdy: m
    Kalorie: 2995 kcal

    Mój życiowy rekord - 160 km przez "Lenia z Mönkebude"!

    Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 15.07.2012 | Komentarze 6

    Plany były nieco ambitniejsze, ale tak musiało dziś być, jestem zadowolona, w końcu rok temu padałam omdlała ze zmęczenia po 7 km :)))!
    Jak zwykle, całość relacji będzie u Misiacza.

    Licznik Misiacza, tak po prawdzie, to na moim było 160,30 km :).


    Dane wyjazdu:
    138.30 km 15.00 km teren
    h km/h:
    Maks. pr.:0.00 km/h
    Temperatura:9.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Podjazdy: m
    Kalorie: 2660 kcal

    Do wioski Wkrzan z Misiaczem. Torgelow, Niemcy.

    Sobota, 17 września 2011 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 0

    Zaległa relacja z września 2011 roku spisana przez Misiacza (jeden z wielu wyjazdów, ale wtedy nie miałam tego bloga, w sumie w rok zrobiłam blisko 3.000 km):
    ***
    Ten wyjazd od jakiegoś czasu uniemożliwiała nam kapryśna pogoda. Basia chciała w tym roku pojechać do wioski Wkrzan w Torgelow w Niemczech. Tak prawdę mówiąc, to Basi nie chodziło tylko o wycieczkę (choć to był cel główny), ale przy okazji przekroczenie kolejnego dystansu dziennego ;))). No i udało się, wyszło ponad 138 km!
    Przy okazji ja przekroczyłem swój rekord roczny i mam w 2011 za sobą ponad 7.000 km.



    Naiwnie wierząc w przepowiednie sprawdzalnych dotąd serwisów pogodowych ICM i YR.NO o godzinie 7:10 ruszyliśmy na trasę. Ciepło nie było, bo około 9 st.C, ale zapowiadano słoneczko wyglądające zza chmurek…Taaa, zapowiadano. Kiedy dojechaliśmy do Lubieszyna, na nasze nosy spadło kilka kropel deszczu, których nie miało być. Zimno było przenikliwe i mimo, że wciągnąłem na siebie krótkie i długie spodnie, zbyt komfortowo się nie czułem, brakowało też mi dodatkowej bluzy. Nie powiem, że byłem przygotowany idealnie, czego nie lubię. Dobrze, że wziąłem czapeczkę, bo inaczej byłoby niewesoło…
    Przekroczyliśmy granicę w Linken i ścieżką rowerową dojechaliśmy do skrętu na Tanger, żeby przejechać nasz ulubiony odcinek drogi wśród brzózek.
    Słoneczka jak widać...nie widać.

    Po niebie snuły się wredne chmurki, które tylko czekały, by spuścić zimny prysznic na Misiaczów. Prawie im się udało przed Blankensee, ale udało nam się schronić pod drzewem. Zrobiło się jeszcze zimniej i zaczęliśmy wątpić w powodzenie wyprawy. Cykloza jednak okazała się silniejsza i wkrótce jechaliśmy dróżką wśród lasów na Mewegen. Tam zauważyliśmy kolejne chmurzysko, więc korzystając z okazji zjedliśmy w wiacie małe co nieco. Chmura okazała się jednak cierpliwa i poczekała na nas z prysznicem do momentu, gdy wyjechaliśmy z wiaty ;). Znów ją jednak przechytrzyliśmy i udało nam się schronić w lesie. Opad trwał jakieś 5 minut i można było ruszać dalej. Znów się ochłodziło. Dobrze, że choć Basia miała na sobie kurtkę z softshella, ja niestety swoją zostawiłem w garażu („po co brać, ma być słońce i ciepełko”). Dobrze, że powoli rosła temperatura, a reszta opadów nas omijała, nie ma to jak umieć zaklinać deszcz. Zachciało się nam gorącej kawy, więc postanowiliśmy zajechać do folwarku w Rothenklempenow. Niestety, w jednej z sal przygotowywano uroczystości weselne, zaś restauracja w podziemiach dopiero się otwierała, więc po cyknięciu fotki ruszyliśmy w stronę Koblentz.
    Zabudowania Schloss Rothenklempenow.

    Jak zwykle droga wiodąca przez Dorotheenwalde była oficjalnie zamknięta, przypuszczałem, że tradycyjnie odcinek za mostkiem na rzeczce przed Breitenstein był podtopiony i miałem rację. Pojechaliśmy jednak dalej, bo ta sytuacja powtarza się tam tak często, że nawet „lokalsi” przestali się przejmować znakami ;).

    "U-Basia" wynurza się z głębin ;))).

    Dalej jechaliśmy przez Breitenstein, Koblentz, Krugsdorf, skąd oznakowanym szlakiem rowerowym koło ogródków działkowych i dalej przez Rothenburg i Friedberg dotarliśmy do przedmieść Pasewalku. Tam mieliśmy krótki postój na słodkie bułki, po czym od razu skierowaliśmy się ścieżką rowerową przez Viereck do Torgelow. W czasie postoju rozglądaliśmy się za grzybkami, czy aby nie rosną sobie tuż przy ścieżce, ale jako że był to skraj poligonu, prędzej byśmy znaleźli niewypał, o czym groźnym tonem informowała nas informacja Der Kommandanta umieszczona na tablicy.

    Temperatura powoli rosła i zaczynało naprawdę wyglądać słońce. Wkrótce dojechaliśmy do Torgelow, gdzie na moment zajrzeliśmy do Castrum Turglowe, „wersji demo” zrekonstruowanej wioski Wkrzan, żywego skansenu znajdującego się kilka kilometrów dalej nad rzeką Wkrą (Ucker / Uecker, podobno są dwie opcje nazywania tej rzeki w Niemczech).

    Rzeczka i słowiańskie łodzie przy nabrzeżu.

    Zanim tam jednak pojechaliśmy, przyszedł czas na dokonanie testów kolejnego kebabu (w zasadzie to zawsze zamawiamy tzw. pizzę turecką podobną do rollo, ale nie należy tego mylić, bowiem ciasto jest zupełnie innego rodzaju) w kolejnym barze tureckim w tych rejonach. Bar taki znajduje się na rynku niedaleko rzeki, po prawej stronie za tym mostkiem.

    Widok na „kebabownię”, do której zmierza Basia.

    Posiłek okazał się znakomity w smaku, przydzieliliśmy mu drugą lokatę po kebabie serwowanym w budce na deptaku w Prenzlau (kebab znad jeziora w Prezlau nie kwalifikuje się do konkursu;)), którą zajmuje teraz ex equo z kebabem z Ueckermunde. Trzecie miejsce zajmuje w tej chwili kebab z Pasewalku. Przy kwalifikowaniu do konkursu bierzemy również pod uwagę, czy nie zalega on potem godzinami w żołądku, których to kwalifikacji nie przeszedł kebab z Prenzlau znad jeziora. Co do kawy, to tej nie polecam w tym miejscu, lurowata…najlepsza wg nas jest w „Bimbisiku” koło Hintersee (stosunek jakość do ceny). Fajnie się siedziało, ale czas było się zbierać.
    Widok na rozleniwioną miłośniczkę Tuerkische Pizza ;).

    Droga do skansenu wiedzie za kościołem w prawo, trzeba jechać cały czas ścieżką wzdłuż rzeki.

    Jazda okazała się daremna, bowiem z powodu wysokiego stanu wody w rzece skansen był „geschlossen” (zamknięty). Nie bardzo wiem, co ma jedno do drugiego, ale niech będzie. Czasu do zmierzchu było coraz mniej, a dystans spory. Relacja z wyjazdu, kiedy skansen był otwarty znajduje się TUTAJ.

    Jedyne zdjęcia stamtąd teraz zrobiłem przez płotek, więc widać niewiele.


    Wjechaliśmy na mostek koło skansenu, bowiem rzeka prezentowała się bardzo malowniczo.

    Skansen po prawej…nie wygląda to na zagrożenie powodziowe.

    Droga dla rowerów wiedzie wzdłuż rzeki Wkry, widoczna tu jest po lewej stronie (no, powiedzmy, że trochę ją widać).
    Rzeka Uecker (Wkra) w okolicach Torgelow. © Misiacz

    Dojeżdżając do Eggesin, zatrzymaliśmy się w lesie na przerwę, w czasie której Basia natknęła się momentalnie na trzy podgrzybki, co mogło wróżyć, że jest ich tam więcej. Nie było więcej. Ja natknąłem się na stado komarów, które nie omieszkały mnie skosztować. Myślałem, że te cholery już wyzdychały w czasie zimnych nocy, ale jak widać dieta oparta na krwi dobrze służy ich zdrowiu.

    Po dojechaniu do Eggesin, gdzie Basia dość długo odkrztuszała połkniętą muchę plan mieliśmy sprecyzowany (wiem, wiem…jesteśmy monotematyczni). Plan był więc taki, aby po dojechaniu do Ahlbeck, zamiast jechać prosto do Hintersee, odbić w lewo na Rieth. Wiadomo po co. Na przepyszny sernik w miejscowej „Cafe de Kloenstuw”, który zamierzaliśmy „upolować” za trzecim podejściem (za pierwszym razem był, za drugim się nie udało). Wiemy, że jest mnóstwo ciekawych miejsc, a my ciągle się tam pchamy, ale atmosfera tego miejsca jest tak kojąca, że moglibyśmy tam bywać co tydzień. Mieliśmy szczęście, że było otwarte, choć nieco krócej niż zwykle, bo od 14:00 do 16:00, nam się jednak udało tam być o 14:30. Stróż przybytku miał dziś lenia ;).

    Dziś niestety znów polowanie na sernik się nie udało, więc po raz kolejny spróbowaliśmy innych wyrobów pani Katji Gaugel (cóż za germańskie imię;))), tym razem padło na ciasto czekoladowe i ciasto ze śliwkami, oba dobre, ale czekoladowe zdecydowanie lepsze.
    Stolików pod brzozami tym razem nie było, pewnie ze względu na skrócone godziny otwarcia.

    Jak już się powiedziało A, to trzeba powiedzieć i B. Oznaczało to, że w drogę powrotną ruszyliśmy szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej w stronę Hintersee, gdzie mieliśmy dokonać kolejnego polowania – na otwarty „Bimbisik” (dla niewtajemniczonych: przydrożną budkę Imbiss z kawą i jedzonkiem). Najwyraźniej „Bimbisik” jest otwarty (lub w ogóle jest na miejscu) tylko wtedy, kiedy jadę tam sam z Basią, bowiem w czasie dwóch innych podejść z ekipą BS / RS raz go nie było na miejscu, a innym razem był zamknięty. Tym razem czekał na nas otwarty :)!

    Kawa tam serwowana bardzo nam smakuje, oczywiście biorąc pod uwagę, że nie jest to specjalistyczna kawiarnia, a zwykła budka. Co ciekawe, kosztuje 0,50 EUR i jest mocna i aromatyczna, podczas gdy za lurę u Turka zapłaciliśmy 1,75 EUR. Tu moglibyśmy mieć za to trzy kubeczki smaczniejszego napoju.
    Ja z kolei zamówiłem dla siebie ciekawostkę – gotowane kabanosy, do tego chleb i musztarda.
    Smakuje wybornie, a koszt zachęcający do kolejnych odwiedzin: 1,50 EUR za porcję (tylko nie sugerować się moją miną, naprawdę mi smakowało;))).

    Znowu nie chciało nam się ruszać, ale dochodziła godzina 16:00, a do domu mieliśmy około 40 km, więc czas było się zbierać. Dobrze znaną trasą przez Dobieszczyn dotarliśmy do Tanowa, a ruch o dziwo nie był tym razem duży. Może grzyby już „pochowały” się przed zimnem ;)?
    Od Tanowa dojechaliśmy ścieżką na Głębokie, skąd przez Taczaka i Centralny dotarliśmy na Pomorzany. Basia jakieś 3 km przed celem deklarowała, że ma zasoby sił na 160 km, jednak te deklaracje zmieniły się, kiedy byliśmy już prawie pod domem, wydaje mi się, że gdy czuje się metę pod nosem, motywacja spada ;).
    Co by jednak nie mówić, kolejny rekordzik ma i Basia (> 138 km w jeden dzień i potencjał stale rośnie) i ja (> 7.000 km w tym roku), zaś trasa obfitowała we wspaniałe widoki i atrakcje kulinarne, a pogoda mimo początkowych zaczepek zdecydowała się jednak z nami współpracować ;).